Co czeka rynki finansowe w kolejnych miesiącach? Pytamy o to analityków i zarządzających: Wojciecha Białka, Sebastiana Buczka, Konrada Łapińskiego, Roberta Nejmana i Jarosława Niedzielewskiego

Gdy rozmawialiśmy w grudniu 2011 r., WIG odbijał się od wrześniowego dołka. Minęło pół roku i WIG znów odbija się od tego samego dołka. Czy ten fakt interpretować optymistycznie – ponieważ przez ten czas nie spadliśmy niżej – czy wręcz przeciwnie, jako oznakę tego, że rynek nie może na dobre odbić się od dna?

Konrad Łapiński: WIG20 nie powinien już spaść niżej. Chociaż większość inwestorów pod wpływem złych informacji ze świata postrzega ostatnie pół roku jako bessę, to przecież od początku roku indeks jest na plusie. Z dalszą przeceną możemy mieć jeszcze do czynienia w przypadku małych spółek, ale jeśli chodzi o duże, stabilne, płacące dywidendy przedsiębiorstwa, to tu nie ma już potencjału do spadku kursów. Jestem coraz większym optymistą.

Rynek będzie nas zwodził jeszcze przez pewien czas. Zbyt wygórowane oczekiwania inwestorów wobec koniunktury powinny zostać schłodzone, żeby stworzyć bazę do pozytywnych zaskoczeń

Sebastian Buczek: Proponuję rozliczyć nasze prognozy sprzed pół roku. Mam odczucie, że nikt z nas nie przewidział takiego rozwoju wydarzeń. Pojawiały się różne warianty, ale nie było takiego mówiącego, że będzie bardzo udany początek roku, a potem przyjdzie fala spadków, i że po pół roku będziemy znów w tym samym miejscu. Dominowały wizje hossy po jednorazowym sierpniowym tąpnięciu, albo – obstawiany m.in. przeze mnie – scenariusz spadków na początku roku, po których kursy potem zaczną się podnosić. Rynek przechytrzył nas wszystkich.

Wojciech Białek: Główne światowe indeksy zachowały się w tym roku jednak zgodnie z  oczekiwaniami, bo według moich założeń odrobiły większość lub wszystkie straty z sierpniowego krachu. Udało się to nawet indeksowi rynków wschodzących MSCI. Oczekiwaniom nie sprostał natomiast WIG20, który wykonał zaledwie połowę ruchu w górę. Próbując rozpaczliwie znaleźć wytłumaczenie tej słabości, wymyśliłem trzy teorie. Pierwsza jest związana ze strukturą sektorową naszego rynku. Okazało się, że najsłabsze wówczas sektory na świecie mają 80 proc. udziału w naszym indeksie, a te najmocniejsze – niecałe 5 proc. Drugie wytłumaczenie słabości WIG20 było regionalne. Wyobraźmy sobie debatę zarządzających jakiegoś globalnego funduszu na temat tego, w jakie rynki wschodzące ulokować. Ktoś rzuca pomysł, by zainwestować w Polsce. Nagle odzywa się jednak jakiś „mądrala” i mówi: ale przecież Polska jest w Europie, a w Europie jest strefa euro, a w strefie euro jest kryzys, więc nie ryzykujmy. Jeśli mamy już inwestować na rynkach wschodzących, to zainwestujmy w Ameryce Łacińskiej, Azji czy w Afryce, gdzie nie ma strefy euro, a w związku z tym nie ma kryzysu. Trzecie wytłumaczenie słabości z początku roku jest lokalne. Mianowicie w tym roku mamy rzadko spotykaną sytuację, w której następuje jednocześnie zacieśnienie polityki pieniężnej i polityki fiskalnej. Rząd ma zamiar zredukować deficyt finansów publicznych, a Rada Polityki Pieniężnej ku zaskoczeniu wielu podniosła stopy procentowe, i to w warunkach recesji u naszego największego partnera handlowego, czyli w strefie euro. Ustabilizowanie finansów publicznych i walka z inflacją to szlachetne cele, ale robienie tego w warunkach recesji w strefie euro jest ryzykowne. Jeśli pacjent tę operację przeżyje, to wraz ze zmianą trendów odbicie powinno być spektakularne, bo będziemy mieli później silne obniżki stóp i zrównoważone finanse. Na razie pacjent się jakoś trzyma.

Jarosław Niedzielewski: Do początku maja miałem jeszcze nadzieję, że wraz z mocnym zachowaniem amerykańskiego rynku akcji, WIG20 zdoła urosnąć powyżej 2400 pkt i w ślad za Wall Street przebić kluczową 200-sesyjną średnią kroczącą. Tak się jednak nie stało i nadeszła przecena. A teraz nagle w ciągu ostatnich trzech tygodni okazało się, że to, co nie udało się w ciągu pierwszych czterech miesięcy roku, kiedy były ku temu sprzyjające warunki w postaci zwyżki na rynkach rozwiniętych i w miarę dobrych danych makro, udaje się teraz.

Czyli mamy sygnał kupna?

J. N.: Teoretycznie tak, ale dla mnie ten sygnał może okazać się zwodniczy, gdyż nie pojawiło się wystarczająco dużo przesłanek do rozpoczęcia wielomiesięcznej fali zwyżek. Myślę, że rynek będzie nas zwodził jeszcze przez pewien czas, zamiast trwale iść w górę. Widoczne szczególnie mocno w I kwartale, zbyt wygórowane oczekiwania inwestorów wobec koniunktury gospodarczej i rynkowej powinny zostać schłodzone, żeby stworzyć bazę do pozytywnych zaskoczeń. Z tej perspektywy obecna sytuacja, w szczególności w USA, przypomina wydarzenia z wiosny 2010 r., czy z lata 2011 r. W każdym z ostatnich trzech lat rosnącemu na początku roku rynkowi akcji towarzyszyły widoczne na  pierwszych stronach gazet nadzieje na ożywienie gospodarcze, które po chwili zamieniały się w obawy o nadciągające drugie dno recesji. Tydzień temu „The Economist” porównał światową gospodarkę do tonącego statku. Moim zdaniem wniosek z tych porównań jest taki, że i tym razem nie będzie drugiego dna recesji, a amerykańska giełda powieli przećwiczony już dwukrotnie schemat i powróci do dobrej formy po kilku miesiącach zawirowań.

Robert Nejman: Wiele zależy od tego, na jaki rynek spojrzymy. Podczas gdy rynek amerykański jest w hossie, to np. w Hiszpanii czy we Włoszech panuje bessa. Polski rynek jest gdzieś po środku. To sprawia, że prognozowanie zachowania WIG20 nawet w średnim terminie na bazie czynników fundamentalnych nie bardzo się sprawdza, bo nasz indeks „dokleja się” raz do  rynków mocniejszych, raz do słabszych. Wydaje się, że wytłumaczeniem jest fakt, że nasz rynek jest stosunkowo płytki jak na standardy światowe. Bardzo dużo zależy od pojedynczych dużych inwestorów zagranicznych. Ta płytkość powoduje, że jeśli ktoś chce zająć lub zlikwidować dużą pozycję, to musi to rozłożyć na dłuższy okres. WIG20 ma wręcz spore własności prognostyczne względem innych rynków. Przy silnie spadających rynkach zagranicznych, jeśli nasz rynek się trzyma mocno, to w około 70 proc. przypadków wieszczy to, że fala spadkowa się kończy i będzie wzrost. Ktoś kto na całym świecie operuje dużymi pieniędzmi i na płynnych rynkach jeszcze nie kupuje, bo będzie to mógł dość szybko zrobić, to u nas już zaczyna akumulację. Działa to też w drugą stronę. Jeżeli nasz rynek pomimo rosnących giełd zagranicznych zachowuje się dziwnie słabo, to też dopatrywałbym się tu pewnej wartości prognostycznej.

Czyli w tym kontekście mocne zachowanie WIG20 w ostatnich paru tygodniach jest dobrym prognostykiem. Na jak długo?

R. N.: Na parę tygodni, maksymalnie do miesiąca.

Powiedział pan wcześniej, że ciężko prognozować na podstawie fundamentów. Wobec tego wykonajmy ukłon w stronę inwestorów przywiązanych do analizy technicznej. Z jaką formacją w perspektywie ostatnich kilkunastu miesięcy mamy do czynienia na wykresach WIG20 i WIG?

W. B.: Mój scenariusz techniczny na bessę to był trójkąt. Na zasadzie zmienności bessy nieparzyste (1991–1992, 1997–1998, 2004–2005) to fale płaskie, a bessy parzyste są zygzakami. Po zygzaku z lat 2007-2009 teraz pora na płaską bessę. Wyobrażałem to sobie jako trójkąt symetryczny i to się sprawdza np. na wykresie DAX. U nas coś w rodzaju trójkąta powstaje dopiero od czasu sierpniowego krachu. Ten trójkąt będzie celował gdzieś w I kwartał 2013 r., kiedy nastąpi wyjście w górę.

Będzie tak nerwowo, jak w pierwszej połowie roku. Ostatecznie jednak z tendencji bocznej – mam nadzieję – wyjdziemy górą. Jeśli tylko się pojawi jakaś iskra nadziei na to, że będzie lepiej, to znaczna część pieniędzy ulokowanych w bezpiecznych instrumentach zostanie przeniesiona na giełdy

J. N.: Jeszcze dwa tygodnie temu wszyscy byli przekonani, że WIG20, po wybiciu w dół z trójkąta, runie do 1700 pkt. Nasuwała się tu analogia do sytuacji z ubiegłego roku, kiedy po powolnym osuwaniu się indeksu nadeszła katastrofa. Mimo tych argumentów postanowiłem jednak poszukać innych analogii, przeglądając historię amerykańskiego indeksu S&P 500. W 1946 r. znalazłem bardzo podobny krach do tego z sierpnia ub.r. Wówczas po takim spadku trend boczny trwał nieco dłużej niż obecnie i dopiero po półtora roku doszło do wyraźnego wybicia w górę. W naszym przypadku oznaczałoby to możliwość wzrostu powyżej 2500 pkt na WIG20 dopiero wiosną 2013 r. Najważniejsze jednak, że wybicie dołem z trwającej już dziewięć miesięcy konsolidacji nie musi być tak pewne, jak tego rynek oczekiwał pod koniec maja.

K. Ł.: Jeśli chodzi o duże spółki, to bessa chyba skończyła się w 2009 r., a teraz mamy do czynienia z nudną konsolidacją. Za to w ujęciu mentalnym, jak i jeśli chodzi o kursy małych spółek, bessa rozpoczęta w 2007 r. trwa do tej pory. Notowania wielu mniejszych firm pogłębiły dołki z 2009 r. Mamy swoiste „dorzynki”, czyli „dorzynanie” najsłabszych mentalnie inwestorów, jak i najsłabszych firm, które mają słabe modele biznesowe albo kłopoty z płynnością finansową. Dobrym przykładem jest budownictwo, gdzie firmy są „bałaganiarskie”, nie płacą dywidend i są mocno zadłużone. A co do najsłabszych inwestorów, to jako najmniej rozsądnych postrzegam tych, którzy pod wpływem zwyżek kupowali jednostki w funduszach akcji. To są na ogół ludzie, którzy nie mają doświadczenia w wycenianiu przedsiębiorstw, ani wiedzy na temat cykli w gospodarce. Teraz mamy taki okres, że trzeba tych ludzi „wytrząsnąć” z rynku, by mogła wreszcie zacząć się nowa hossa. Mamy cykliczny okres zniechęcania do akcji poprzez niskie stopy zwrotu. Po co takiemu inwestorowi akcje, skoro na lokacie ma bezpieczne 4–5 proc. i się nie denerw- uje?

 

Oryginalny artykuł z: parkiet.com