Mam nadzieję, że w dalszym ciągu będziemy mieli dużo negatywnych informacji z gospodarki. Kursy akcji będą spadały i tym samym pojawi się szansa na tanie zakupy – mówi Konrad Łapiński, zarządzający funduszem Total FIZ
Na giełdzie inwestuje Pan od 1993 roku, ale na szersze wody udało się Panu wypłynąć dopiero w 2002 roku.
Konrad Łapiński: W 2002 r. zostałem zarządzającym funduszy Skarbiec-Akcja, Skarbiec-Waga i Skarbiec-NET. Każdy z nich w swojej kategorii uzyskał w tamtym roku najlepszy wynik w Polsce, choć w przypadku Skarbiec-NET nie było za bardzo czym się chwalić. W 2002 roku, po pęknięciu bańki internetowej, NASDAQ wciąż znajdował się w trendzie spadkowym. Mój sukces polegał na rym, że Skarbiec-NET stracił „tylko” 9 proc., a konkurencja 40–50 procent.
Dobre wyniki udało się wtedy osiągnąć dzięki analizie technicznej. Czy to jest metoda, którą posługuje się Pan w dalszym ciągu?
Tak. Przy czym 10 lat temu to była metoda dominująca, teraz coraz lepiej posługuję się także analizą fundamentalną. To właśnie analiza techniczna podpowiedziała mi, że trzeba przygotować się na słabszy 2011 i 2012 rok, w szczególności w przypadku średnich i mniejszych spółek. A zatem w portfelu funduszu powinienem mieć ciekawe firmy z branż defensywnych.
Analizy technicznej w dalszym ciągu używam też do krótkoterminowych spekulacji. Tak jak w sierpniu i wrześniu 2011 roku, kiedy udało się osiągnąć niezły wynik, grając na spadek kursów na GPW.
Z których narzędzi analizy technicznej Pan korzysta?
Często staram się tworzyć własne narzędzia. Wychodzę z założenia, że niewiele ugram, posługując się czymś, co wszyscy znają. Po 2000 roku zauważyłem, że NASDAQ spadał w podobny sposób jak Nikkei 10 lat wcześniej w Japonii. W owym czasie to mi pomogło.
Jak rozumiem, mówiąc „własne narzędzia”, ma Pan ma myśli poszukiwanie pewnych historycznych schematów, które dobrze pasują do bieżącej sytuacji?
Tak, ale nie chodzi tutaj tylko o wyszukiwanie podobieństw między wykresami. Prawdopodobnie ta metoda już się wyczerpała – zbyt często widzę publikacje na ten temat. Dla odmiany podam dwa przykłady. Na początku poprzedniej dekady analizowałem statystyki dotyczące liczby otwartych przez różne grupy inwestorów pozycji w kontraktach terminowych na indeks S&P 500. Po odpowiedniej obróbce te dane okazywały się niezmiernie pomocne w identyfikacji trendów średnioterminowych. Na krajowym rynku w latach 90. bardzo uważnie studiowałem tygodniową statystykę zleceń w tej formie, w jakiej GPW publikowała ją jeszcze przed wprowadzeniem systemu Warset.
Cechą charakterystyczną moich narzędzi jest to, że dobrze funkcjonują przez kilka lat, po czym tracą skuteczność. Być może dlatego, że zmieniają się rynki, być może dlatego, że na podobny pomysł jak ja wpada szersze grono inwestorów. Teraz stosuję inne narzędzia – chodzi o to, żeby uważnie obserwować rynki i wciąż szukać nowych rozwiązań.
W latach 90. bardzo popularna była na krajowym rynku teoria fal Elliotta. Czy w Pańskiej ocenie ona również straciła skuteczność?
Lubię tę teorię. Tak jak narzędzia, o których mówiliśmy wcześniej, były mi pomocne w identyfikacji trendów średnioterminowych, tak za pomocą teorii Elliotta staram się określać trendy długoterminowe. Przy czym nie koncentruję się na szczegółowym oznaczaniu fal, szukaniu relacji między nimi czy próbach obliczania, w którym miejscu mogą wypaść punkty zwrotne, ale zwracam uwagę na to, jak zmieniają się nastroje rzeszy inwestorów. I staram się te emocje dopasować do psychologicznego opisu poszczególnych fal. Odnosząc to do bieżącej sytuacji: uważam, że zapoczątkowana w lecie 2007 roku bessa była falą A, późniejszy wzrost falą B, a obecnie znajdujemy się w fali C, która powinna dopełnić spadkowy schemat.
Oryginalny artykuł z: forbes.pl