Co robi menedżer funduszu inwestycyjnego, gdy przekracza 35. rok życia? Zakłada własny fundusz i sprawdza, ile warte są jego nazwisko i umiejętności. Z różnym skutkiem, ale odcinanie kuponów jest modne

Podczas konferencji Xeliona poświęconej trendom w inwestowaniu do hotelu Warszawianka w Jachrance wchodzi trzech mężczyzn w roboczych strojach murarzy. Rozdają ulotki z hasłem „200 procent normy”. Grzecznie siadają. Jeden z nich okazuje się uczestnikiem panelu o powrocie do analizy fundamentalnej.
– Tym przebraniem chcieliśmy nawiązać do tematu prezentacji i naszej filozofii inwestowania, według której wierzymy jedynie w firmy o solidnych fundamentach – tłumaczy Sebastian Buczek, prezes Quercus TFI.
Na razie ta strategia przynosi efekty, dzięki niej jego flagowy fundusz Quercus Agresywny osiągnął jeden z najlepszych wyników na rynku, przynosząc 110 proc. zwrotu. Trzy lata temu Sebastian Buczek nie musiał chodzić po konferencjach i udzielać się tak w mediach, siedział sobie wygodnie w fotelu prezesa ING TFI. Wszystko się zmieniło, kiedy założył Quercus, niezależne towarzystwo funduszy inwestycyjnych. Zainwestował w nie własne pieniądze i sam musiał je promować. Przez półtora roku wypłacał sobie 3 tys. zł pensji. Podwyższył ją dopiero dwa miesiące temu, ale do skromnego poziomu jak na zarobki w tej branży – 10 tys. złotych.

Usamodzielniają się również inni finansiści. Miesiąc temu o powołaniu nowej firmy asset management poinformowali Michał Szymański z Aviva PTE i Jarosław Jamka z ING TFI, a wcześniej Piotr Przedwoj­ski i Leszek Kasperski z Arki BZ WBK. Od roku do własnych funduszy pieniądze zbierają Kon­rad Łapiński ze Skarbca, Robert Nejman z DWS i Piotr Osiecki z PZU Asset Mana­gement.
Co ich wypycha z dotychczasowych ciepłych posad? Na pewno sukcesy ich kolegów, którzy na ten ruch zdecydowali się wcześniej.
Za weteranów tego rynku mogą uchodzić Maciej Wiś­niewski, który w Investors TFI zgromadził 731 mln zł, oraz Maciej Kwiatkowski i jego Opera TFI z aktywami 1,35 mld złotych. Ten ostatni w branży jest od początku, jako pierwszy w 1995 r. zdobył licencję doradcy inwestycyjnego. Pięć lat temu po odejściu ze Skarbca stworzył pierwsze niezależne TFI. Po szybkim sukcesie pod koniec 2008 r. jego flagowy fundusz Opera FIZ zaliczył spektakularną wpadkę – w ciągu trzech miesięcy stracił ponad połowę aktywów (-53 proc.).

Ale nawet to nie spowodowało dramatycznego odpływu aktywów z funduszy, a dzięki okazyjnemu przejęciu funduszy szwedzkiego SEB Operze udało się od tego czasu podwoić aktywa. To może działać na wyobraźnię tych, którzy zostali w funduszach należących do dużych instytucji. Wbrew pozorom ryzyko nie jest wielkie, a można jeszcze je zmniejszyć, sprzedając fundusze zamknięte (FIZ-y, wehikuły optymalizujące podatki), wchodząc do zewnętrznych sieci dystrybucji czy podpinając się pod istniejące TFI. Jednak Komisja Nadzoru Finansowego została zalana wnioskami o założenie nowych towarzystw dopiero w 2008 roku.
– W 2007 roku takim inicjatywom nie sprzyjała sytuacja ryn­kowa. Na rynku było zbyt drogo na to, by można było w nowo założonym funduszu po­kazać dobry wynik. Trzeba by­ło poczekać na kryzys i bes­sę, w której giełdy pogrążyły się w 2008 roku – opowiada Konrad Łapiński, zarządzający funduszem Total FIZ. Jednak to, co się stało pod koniec roku 2008, po upadku Lehman Brothers, przerosło większość zarządzających.

– To było to, na co czekaliśmy. Wido­wiskowy upadek tego banku sprowadził ceny akcji do bardzo atrakcyjnych poziomów. Wystartowaliśmy z namawianiem do inwestycji w fundusz w lutym 2009 roku. Ale zebraliśmy wówczas tylko 11,5 mln złotych. Wszyscy wtedy byli sparaliżowani strachem – opowiada Ła­piński. Niektórzy w ogóle nie wystartowali, tak jak Rafał Lis i zakładane przez niego Caspian Capital TFI. Lis ostatecznie został partnerem w Operze. Innym start się opóźnił, KNF miała wtedy inne sprawy na głowie.
– Fundusz Gandalf udało się nam zarejestrować dopiero w lipcu zeszłego roku, ominęła nas najlepsza fala wzrostu – mówi Robert Nej­man.
Zaczęły się sypać biznesplany tych, którzy działali. – Pozyskiwanie nowych aktywów okazało się trudniejsze, niż zakładaliśmy, i zamiast zarobić 0,5 mln zł, zeszły rok zakończyliśmy stratą 1,9 mln zł – tłumaczy Sebastian Buczek.

Ale lutowy dołek z 2009 roku miał też swoje dobre strony: można było szybko pokazać dobre wyniki, od których w dużej mierze w takim rodzaju funduszy zależy kwota pozyskiwanych aktywów. Nie mając własnych sieci dystrybucyjnych (tak jak banki czy ubezpieczyciele), fundusze przyciągają klientów na dwa sposoby: niższymi opłatami za zarządzanie i wynikami lepszymi niż te osiągane przez sie­ciowe TFI. Zresztą nie chodzi tylko o klientów, od wyników zależy też to, ile zarobią zarządzający, bo po pierwsze, lokują w nich własne pieniądze, po drugie, ich główną motywacją mają być udziały w zyskach wypracowanych dla swoich klientów. – Żeby zarobić, musimy pokazać zysk – mówi prezes Quercusa.
W 2008 i 2009 r. Buczek zebrał zaledwie 320 mln złotych, czyli tyle, ile pozyskał w pierwszych trzech miesiącach tego roku. Podobnie było z Łapińskim.
– W styczniu tego roku mieliśmy już uzbierane 163 mln zł, czyli docelową wartość aktywów, którą chciałem zarządzać – opowiada Konrad Łapiński.
Zresztą działało to w obie strony: słabe wyniki MCI Gandalf SFIO spowodowały, że Nejman nie miał z czym iść do inwestorów. Do dzisiaj udało się zgromadzić tylko 19 mln złotych.

Brakuje jednej odpowiedzi na pytanie, jaka jest masa krytyczna, czyli ile trzeba zebrać aktywów, by zapewnić rentowność tego rodzaju przedsięwzięciu. Nejman zdecydował się na najbardziej oszczędny wariant: zamiast zakładać całe TFI, zawiesił Gandalfa w już istniejącym towarzystwie, należącym do giełdowego funduszu technologicznego MCI Mana­gement. Podobnie zrobił Konrad Łapiński, który otworzył Total FIZ w towarzystwie prowadzonym przez biuro maklerskie Ipo­pemy.
– Znam się na zarządzaniu aktywami, to moje hobby, a nie na organizowaniu pracy ludziom. Poza tym miałem wrażenie, że na rynku zakładanych jest zbyt dużo nowych TFI – wyjaśnia Konrad Łapiński.
Założenie TFI to nie tylko kilkumilionowa inwestycja, to również wyzwanie organizacyjne: trzeba mieć własnego audytora, bank-depozytariusza, a na potrzeby samej KNF rocznie produkować ponad tysiąc raportów. Minu­sem jest konieczność dzielenia się z właścicielem TFI opłatami pobieranymi od klientów i udziałami w zyskach.

Nie jest to więc model dla takich projektów jak Quercus. Sebastian Buczek poszedł z nim na szeroki rynek, sprzedając jednostki uczestnictwa przez zewnętrzne sieci dystrybucji, takie jak Xelion, BRE Wealt Manage­ment czy Millennium. Ofe­ruje niszowy produkt skierowany do klien­tów detalicznych, dla których próg to 20 tys. złotych minimalnej wpłaty (w przypadku Gan­­dalfa to 160 tys., a Total FIZ – 300 tys. zł).
W ten sposób Sebastian Bu­czek zebrał 660 mln zł, ale musiał się podzielić z dys­trybutorami opłatą za zarządzanie. On sam twierdzi, że płacił ryn­kową stawkę (50–60 proc. opłaty za za­rządzanie), ale konkurencja uważa, że musiał zaoferować coś ekstra, by dos­tać się na półkę.
– Tak tłumaczą się ludzie, którzy nie weszli do sieci dystrybucji. W ten sposób utwierdzają się w przekonaniu, że naprawdę zrobili bardzo dobrze – uważa Sebastian Buczek.

Wejście do sieci dystrybucji to kosztowny sposób na ograniczenie ryzyka niepowodzenia przedsięwzięcia. Inną możliwością jest robienie FIZ-ów, czyli tworzenie funduszów z tarczami podatkowymi dla konkretnych inwestorów. Dla towarzystwa to niewielkie, lecz stałe źródło przychodów, dobrze uzupełniające znacznie bardziej rentowną usługę zarządzania aktywami. Na takie rozwiązanie zdecydował się na przykład Altus TFI, założony przez Piotra Osiec­kiego. Ten ostatni pozyskał w ten sposób aktywa NFI Progress i Zachodni NFI, firm kontrolowanych przez Macieja Wandzla, dla którego wcześniej pracował Rafał Mania, jeden z udziałowców Altusa.
Na podobnej zasadzie działa ich flagowy fundusz Absolutna Stopa Zwrotu. Piotr Osiecki, były wiceprezes PZU Asset Mana­gement, nie był w PZU ani zarządzającym (nadzorował zespół zarządzających), ani sprzedawcą pozyskującym aktywa (firma zarządzała pieniędzmi spółki PZU i zgromadzonymi przez TFI). A jednak w ciągu pół roku przyciągnął 119 mln złotych.
– Zaoferowaliśmy to, co wcześniej robiliśmy w PZU, strategię zero beta portfel, czyli zarabiania bez względu na koniunkturę na giełdach. Aktywa powierzyli nam inwestorzy, których poznaliśmy, pracując przez wiele lat na rynku kapitałowym – tłumaczy Osiecki.

Zarządzanie pieniędzmi zamożnych klientów to typowy biznes relacyjny, kontakty są kluczowe, a o sukcesie często przesądza siła sprawcza zarządzającego, czyli możliwości przyciągnięcia aktywów. Tak było choćby z Operą Macieja Kwiat­kowskiego, który w pierwszym roku działalności zebrał 263 mln zł aktywów.
– To były pieniądze moich klientów, którymi zarządzałem w Creditanstalt, a potem w BRE Asset Management – wspomina Ma­ciej Kwiatkowski, założyciel Opera TFI. Z reguły wygląda to podobnie: najpierw inwestorzy, któ­rzy znają zarządzającego, powierzają mu jakąś część majątku, a jeśli osiągnie dobre wyniki, dokładają.
Na taki efekt zapewne liczy duet z Arki – Piotr Przedwojski i Leszek Kasperski. Obaj dobrze się uzupełniają: pierwszy daje nazwisko (wielokrotny lider rankingów na najlepszego zarządzającego), drugi odpowiadał za sprzedaż funduszy i usługi asset management w banku BZ WBK, do której pozyskał 2,7 mld złotych. Nie chcą mówić o planach, ponieważ ich spółka Caspar Asset Management czeka na licencję KNF. Wiadomo, że prócz zarządzania portfelami bogatych klientów chcieliby wejść na rynek outsourcingu zarządzania aktywami dla innych towarzystw. Do tej pory ta usługa sprowadzała się do zakładania funduszy dla banków niemających własnych towarzystw (np. Ipopema TFI dla Alior Banku). Tyle że już wielu przed Przedwojskim i Kas­perskim odbiło się od drzwi potencjalnych klientów, oferując im takie usługi.

Na co więc liczą twórcy Caspar AM? Na nowe regulacje unijne (UCITS IV), które od przyszłego roku pozwolą zagranicznym grupom finansowym konsolidować działy zarządzania w różnych krajach, przenosząc je na przykład do Londynu. Grupy te, sprzedając w Polsce fundusze, musiałyby mieć dalej ekspozycje na polski rynek akcji. Jest to szansa dla niezależnych zarządzających, którzy mogliby zaoferować im swoje usługi, sprzedając jednostki w specjalnie stworzonych funduszach luksemburskich.
Czy tak się stanie, nie wiadomo, ale do tej pory na rynku nie zabrakło dla nikogo miejsca, a ciągle radzą sobie również mniejsze przedsięwzięcia, zakładane przez mniej utytułowanych na rynku zarządzających, jak Secus TFI, Go TFI, AgioFunds TFI czy Status TFI. Niechybnie po wysypie tylu niezależnych inicjatyw rynek czeka konsolidacja.

– To nie jest łatwy biznes. Żeby odnieść sukces, trzeba osiągnąć odpowiednią skalę – uważa Maciej Jasiński, wiceprezes Ipopema TFI.
Na razie przećwiczył to Maciej Kwiat­kowski, przejmując fundusze SEB w samym środku kryzysu. Na rynku wielu powątpiewało w to, czy Operze uda się zatrzymać aktywa klientów skandynawskiego towarzystwa.
– Mimo że zmieniliśmy nazwę, aktywa w ciągu roku wzrosły o 130 mln zł – mówi Maciej Kwiatkowski.
Z tego wynika, że na rynku ciągle jest więcej pieniędzy do zbierania niż tych, które odpływają. Widać to szczególnie na rynku zamożnego klienta, gdzie dominują niezależni zarządzający. To dobra wiadomość zarówno dla przejmujących, jak i potencjalnych celów przejęć. Wynika z niej, że każde ze zgromadzonych aktywów ma swoją wartość i na koniec dnia można je sprzedać do większego podmiotu. Poza tym w najgorszym razie, jeśli zbieranie aktywów nie wychodzi albo jeśli nie ma się dużych ambicji, można zminimalizować koszty firmy i żyć z zarządzania swoimi pieniędzmi i pieniędzmi swoich znajomych.

Oryginalny artykuł z: forbes.pl